Wstęp
Dużo rozrywki dostarcza mi czytanie na stronie sporów między dwoma obozami, zwolennikami oryginałów i nazwijmy to customów. Poniższe opinie są moimi subiektywnymi wnioskami na ten temat, które dzięki uprzejmości MK mam okazję przedstawić. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony. Niech to będzie niezależna wypowiedź człowieka, który otarł się o temat projektowania samochodów na polu zawodowym.
O ile decyzja o zachowywaniu samochodu o charakterze zabytkowym w niezmienionej formie jest, dla mnie przynajmniej dość oczywista, to wszelkiego rodzaju modyfikacje budzą wątpliwości. I to nie ze względu na to, żebym był przeciwnikiem takiej działalności. Chodzi mi raczej o efekt końcowy, który można często obserwować na tej stronie. Dosłowne odwoływanie się do rynku amerykańskiego i porównywanie wyklepanego w garażu spojlera, czy poszerzonego metodą chałupniczą błotnika do Hot Rodów z Zachodniego Wybrzeża rozwala na łopatki. Brak wprawy, finansów i słomiany zapał przeważają nad przedsięwzięciami przemyślanymi i zrealizowanymi do końca . Wszystko to sprawia, że takie wynalazki idealnie komponują się z krajobrazem, w którym dominują Duże Fiaty udające BMW M Power i BMW udające Ferrari. Jasne, za Wodą robią to samo z Buickami, Chevroletami i Fordami, co wielu tu obecnych. Tylko, że tam stoi za nimi potężny przemysł obliczony właśnie na tę niszę rynkową. Są ludzie, którzy WYSPECJALIZOWALI się przez dziesięciolecia w obniżaniu dachów, malowaniu płomieni (jakkolwiek festyniarsko by to nie wyglądało) i szyciu tapicerki ze skóry żółtej pantery. Nie oceniam tu plastycznej, graficznej, czy wzorniczej strony zjawiska. Są to pojazdy przeznaczone najczęściej dla dość specyficznej klienteli o specyficznym guście, na bardzo specyficznym rynku. Oni muszą się wyróżniać na ulicach wśród morza zwykłych (ale i tak wypasionych na niespotykaną w Europie skalę) Cadillaców i Lincolnów, a ostatnio coraz częściej Lexusów.
A muszą się wyróżniać, bo tego wymaga preztiż ich zawodu. I wyróżniają się w sposób, który ukształtował Kaczor Donald, Starrsky & Hutch, John Wayne i Anioły Piekieł. Nie koniecznie w tej kolejności. Dlatego właśnie czarny handlarz prochami z Santa Barbara musi jeździć obniżonym Cadillackiem z tapicerką ze skóry węża, a luksusowa call-girl obsługująca klientów w Brentwood, czy Beverly Hills zamawia Corvettę z kierownicą obszytą różowym pluszem. To są ich znaki rozpoznawcze. Fabryczne opcje były za mało agresywne i powielane w zbyt wielu egzemplarzach.
Jest jeszcze jeden aspekt całego zjawiska. Wyżej wzmiankowany Cadillac i Corvette'a nawet ze skórą węża, pluszem, płomieniami i chromowanymi trupimi główkami na włącznikach wycieraczek oprócz oczywistego obrzydzenia (w każdym razie u przeciętnego Europejczyka) wywołują też coś w rodzaju niezdrowego podniecenia połączonego z zazdrością, że tu się nie można tak bawić. Tak zwane mieszane uczucia. Bo tamte samochody nawet wychodząc z fabryki wyglądały, jak sen Bucka Rogersa o F-14. Natomiast Capri, Taunus, czy Granada nawet z jedną trzecią takich gadżetów wzbudza już tylko politowanie, jeśli nie rozpacz. Oczywiście u wszystkich, oprócz właściciela, bo on się narobił, wydał kasę i ma tak, jak chciał i jest super.
To niestety nie koniec różnic. Historia Hot Rodów, Low Riderów i Muscle Carów liczy kilkadziesiąt lat. Przez ten czas ukształtował się specyficzny styl w każdej z tych dziedzin.
Śmiem twierdzić, że tak, jak świat harleyowców jest to jedna z najbardziej konserwatywnych branży motoryzacyjnych w Stanach. Tam wbrew pozorom nie ma wcale dowolności. Żeby zostać zaakceptowanym w środowisku (a przecież o to chodzi każdemu, kto kupuje Harleya) trzeba się podporządkować obowiązującej TRADYCJI. Spróbujcie wyjechać Mercurym '51 z obniżonym dachem i silnikiem od Mitsubishi 3000 GT na Bulwar Zachodzącego Słońca i otwórzcie maskę na parkingu. Powodzenia. Mimo różnorodności przeróbek są pewne kanony, których przekroczenie zostaje bezlitośnie napiętnowane. Pewnych rzeczy po prostu się nie robi.
W Europie wygląda to oczywiście inaczej. Rynek samochodów "klimatycznych" jest dużo mniejszy, chociaż są silne ośrodki, takie, jak Anglia i Niemcy. Oprócz wyznawców motoryzacji amerykańskiej, którzy w zasadzie kopiują tamte wzorce wykształciły się czysto europejskie trendy w przerabianiu samochodów. Krk4m pisał już kiedyś o tym, więc nie będę go cytował. Najboleśniejsza dla mnie jest tzw niemiecka szkoła tuningu, czyli jak przerobić samochód na krasnala ogrodowego. Mimo całej mojej sympatii i ciągot do delikatnego kiczu, powoduje to u mnie odruch wymiotny. W większości przypadków zaraza dotyka głównie pojazdy w klasie kompakt (w tym naszego ulubieńca Golfa GTI) ale zdarzają się niebieskie diody i neony w Capri, Mustangach i Camaro. Nie wiem, jak w Niemczech ale u nas takie wynalazki spełniają tę samą rolę, co w Stanach. Mają podnieść prestiż i dowartościować duchowo właściciela. Ale tu też są pewne kanony. Chłopaki z miasta, żeby się odnaleźć w środowisku muszą posiadać produkt Bayerische Motoren Werke najlepiej czarny, mit spiegel folie na szybach. Ci, którzy dopiero rozpoczynają karierę w "windykacji" dosiadają skromniejszych Audi, czy Opli Calibra. Niektórzy z nich, bardziej wyrafinowani intelektualiści, czytujący do poduszki "Ojca Chrzestnego" wybierają Lincolna, najlepiej MK VII, full wypas bez skóry. Oczywiście każda sztuka jest odpowiednio przystosowana do pełnienia roli reprezentacyjnej, zgodnie z obowiązującym w danym środowisku stylem. Więc i tu nie ma pełnej dowolności. Znowu liczy się tradycja.
Sami, więc widzicie, że temat jest złożony i trudno zliczyć ile jest zdań na ten temat. Ale z pewnością imię ich jest legion.
W miarę skromnych środków sam postanowiłem zmierzyć się z żywiołem i stworzyć kilka projektów modyfikacji nadwozi i dopasowania ich do indywidualnych gustów. Stąd pomysł na ten dział.
Projekty
Na początek zrobiłem bardzo skromne w sensie zmian oryginału projekty grafiki nadwozia. Takie elementy zawsze miały na celu podkreślenie linii samochodu. Czasem chodziło też o szybką identyfikację na torze. Oba przypadki znalazły odzwierciedlenie w designie muscle carów na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Na tych właśnie klimatach wzorowałem się robiąc poniższe projekty. Starałem się jednak unikać dosłownego kopiowania z konkretnych modeli. Jest to luźne nawiązanie do stylu i czasów, w których powstała idea europejskiego odpowiednika Mustanga. Jeszcze raz: EUROPEJSKIEGO, czyli trochę mniej kowbojskiego kiczu i frędzelków przy skórzanej kurtce, trochę lepsze prowadzenie na zakrętach, lepsze hamulce, słabsze silniki, dużo skromniejszy wygląd ale za to bardziej wyrafinowany styl. Inspiracja ale nie kopiowanie. Założenia identyczne, jak te, według których trzydzieści parę lat temu powstawał Capri. Więc raczej nie będzie kalki z malowania BOSS'a 302, Shelby'ego (przez niektórych milusińskich nazywanego Schelby) ani pasów z Camaro Yenko. Będą za to mniej lub bardziej zbliżone aluzje do powyższych.
GT 001 | C-stripe 001 | technologia |